Gambia - Consulate of The Republic of The Gambia

Consulate of The Republic of The Gambia, ul. Stefana Czarnieckiego nr 56, 01-548 Warszawa

Ale co to jest ta GambiaAle co to jest ta Gambia

Angora, 19 luty 2006 roku.
MICHAŁ FAJBUSIEWICZ

Ale co to jest ta Gambia?

Gdy docieram do celu podróży, przesyłam przyjaciołom SMS-y. Kiedy dotarłem do Gambii (72 kraju, który poznałem), napisałem: "Pozdrawiam z Gambii". Po chwili odwrotną "pocztą" dostałem od przyjaciela, inżyniera ze Słowacji: "Dekujem, ale co to je Gambia?". Podobne pytania nadeszły z Polski. Odpisałem: "Najmniejsza republika w zachodniej Afryce".

Mało znana Gambia jest najmniejszą republiką Czarnego Lądu. Nie tylko to ją wyróżnia. Urokliwi i czarni jak węgiel Gambijczycy są w 90% wyznawcami islamu. Ale islamu przedziwnego, wręcz niewidocznego na ulicach. Zobaczyć zakrytą głowę kobiety, o zasłoniętej twarzy nie mówiąc – to wydarzenie. Czasami tylko ktoś sunie po ulicy w galabii. Niezbyt wiele tu meczetów, ale tak urokliwych, tak seksownych, kolorowo ubranych kobiet nie widziałem od dawna. Przez tydzień spotkałem tylko raz, nad oceanem, schowanego pod parasolem plażowym, dyskretnie modlącego się muzułmanina, właściciela sklepiku z pamiątkami. Ale to, co nas, Polaków, "miłośników wolności", najbardziej w tym islamskim kraju zaskoczyć może, to fakt, że Gambia należy do najbardziej demokratycznych krajów.

Od jej powstania w 1965 roku odbywają się tu demokratyczne wybory. Nigdy nie było plemiennych waśni. A mnie z dumą, w siedzibie redakcji miejscowych gazet, pokazywano szczotki dwóch pierwszych stron wydań gazety (przypominającej "Trybunę Ludu" z lat 50.), gdzie w związku z toczącą się kampanią wyborczą opublikowano zdjęcia polityków opozycji... i ich prośby do Allacha o zwycięstwo. Czy jest tu naprawdę demokracja? Na pewno jest to demokracja, jaka w Afryce jest możliwa.
To, co mnie (a bywałem już w Afryce) zaskoczyło najbardziej – to niezwykła gościnność i serdeczność tych ludzi. A tak bezpiecznie (niezależnie, gdzie i o jakiej porze podróżowałem) jak w Gambii, nie czułem się nigdy i nigdzie wśród "czarnych".

Islam pokazuje biust

Kiedy spaceruję po Banjul, stolicy kraju, nie mogę oderwać oczu od niezwykłych, elegancko ubranych, czarnych muzułmanek. Stroje "do figury", obcisłe dżinsy, kolorowe T-shirty. To, co zaskakuje mnie najbardziej w tym ubogim kraju, to takt, że nawet na najdalszej prowincji Gambii dziewczyny mają szokujące fryzury, europejski wręcz makijaż i biżuterię (w uszach, na szyi i... na kostkach). Nierzadko z obcisłych, wydekoltowanych bluzek "wylewa" się obfity biust.
Doznałem szoku, kiedy okazało się, że z muzułmankami mogę porozmawiać o "praktycznej stronie" ich religii bez żadnych zahamowań. – My, kobiety, jesteśmy bardzo religijne. Ale nie jest to islam w wydaniu arabskim. To połączenie plemiennych tradycji i islamu. Nie wszystkie kobiety zakrywają głowy, ale wszystkie darzą starszych szacunkiem. Ja nie zakrywam głowy, ale uwierz mi, praktykuję islam na co dzień. Teraz nie jestem ubrana zgodnie z tradycją islamu, ale noszę go cały czas w sercu – mówi dwudziestokilkuletnia kelnerka w barze położonym nad Atlantykiem.

W sklepie kosmetycznym od pięknej, 30-letniej mężatki dowiaduję się, że: – Kobieta, która jest wyznawczynią islamu w Gambii, musi się ubierać godnie i starannie, modlić się pięć razy dziennie, przestrzegać zasad islamu, nie wolno jej oglądać się za chłopakami, musi być posłuszna starszym. Nie wolno jej przebywać nigdzie samej, zawsze musi być z rodziną. Tak jesteśmy wychowywane tu, w Gambii. Mężczyźni w Gambii wyznający islam mogą mieć aż trzy, a nawet cztery żony. I my musimy to zaakceptować, nie wolno nam się sprzeciwiać. To nakaz islamu.

Najbardziej szokujące rzeczy opowiada mi dziewczyna z miejscowej gazety. – Kobiety w Gambii są pracowite, bardzo miłe i bez reszty oddane. Dla nas, podobnie jak dla mężczyzn, kiedy są jeszcze chłopcami, niezwykle ważna jest tak zwana inicjacja, czyli chwila, kiedy stajemy się dorosłe. Dziewczyna ma wtedy 12-13 lat. Kobieca inicjacja trwa krócej niż chłopięca – jest to swoiste misterium i kontrowersyjny temat, wzbudzający emocje. Ten zabieg, nazywany "kobiecym okaleczeniem genitaliów", jest często praktykowany jako część nauki islamu. Jest bardzo bolesny dla dziewcząt, krępujący, powoduje wiele powikłań medycznych, częste zakażenia prowadzą nawet do śmierci. Organizacja zwana Gameotrap, promująca zdrowy tryb życia, stara się przekonać ludzi do zaniechania tej bolesnej tradycji i zabronienia okaleczania kobiecych genitaliów, ale na razie to walka z wiatrakami.

Od dziewczyny handlującej biżuterią dowiadujemy się z kolei: – Gdy dostaję miesiączkę, nie muszę pościć, bo muszę oczyścić organizm z krwi. Podmywamy się wyłącznie czystą wodą, bez mydła, nie chodzimy do morza, bo ono jest brudne. Można się ponownie zacząć modlić dopiero wtedy, gdy okres minie i kobieta się cała oczyści. Nie można modlić się bez postu. Gdy miesiączka minie, trzeba odrobić dni, kiedy się nie pościło i nie modliło. Jeden dzień opuszczony podczas ramadanu trzeba odrobić później dwukrotnie – za karę. Więc to nie jest łatwe.

Na wiernych narzeka jeden z imamów, którego spotykam na wycieczce statkiem po rzece Gambii, opiekujący się dwoma meczetami na wsi. – Mamy coraz większy problem, wierni coraz rzadziej przychodzą do meczetu. Dziś jest czwartek, na rynku tłumy, a świątynia pusta. Jedynie w piątki są tłumy. A my tu zawsze jesteśmy gotowi do pomocy, jeśli ktoś przyjdzie z problemem, pomożemy mu go rozwiązać. Nasz Bóg tu jest, czeka na was, Bóg wam pomoże. Jeszcze jest dużo czasu do ramadanu, kiedy muzułmanie łączą się z sobą. Piątki są pięknym dniem, dlatego w tym meczecie w piątki z Bogiem spotyka się tysiąc, dwa lub trzy tysiące ludzi. To nasza kultura.

Miejscowy handlarz batiku Ebu: – Terroryzm to nie islam. My nie rywalizujemy ze sobą. Islam to religia, a terroryzm to wojna. Podobnie jak u chrześcijan, mamy dobrych ludzi i złych ludzi. Każdy może stać się terrorystą. Nie powinno się identyfikować terrorystów z islamem. Nikt nie wie, kto może stać się terrorystą. Nie rozumiecie islamu. Pokazujecie nas w krzywym zwierciadle, że islam to coś niebezpiecznego. Widzicie, że jesteśmy normalnymi ludźmi, nikt nie jest dla was wrogiem, nikomu nie zagrażamy. Ja nawet noszę krzyż na piersi, bo jak jadę do Europy, to dzięki temu krzyżowi mam święty spokój. Nikt się mnie nie czepia i nie podejrzewa, że jestem muzułmaninem. Nikt podejrzliwie nie obserwuje mnie na lotnisku.

Szamani i krokodyle

W plemionach żyjących wzdłuż rzeki Gambii coraz trudniej znaleźć prawdziwego szamana. Ale miejscowi nierzadko przychodzą doń, prosząc o pomoc w rozwiązywaniu trudnych spraw, czy też szukają pomocy medycznej.
Pod Banjul zawieziono mnie do ponoć najsłynniejszego w Gambii szamana. Opowiada mi historię niczym baśń: – Wiele lat temu mieszkałem w lesie, a potrzebujący przybywali do mnie. Dopiero później biały człowiek tu dotarł i powiedział: "Jesteś tutaj sam, potrzebujemy cię, chodź z nami". Ubrali mnie w stroje i zabrali ze sobą. Powiedzieli, że potrzebują człowieka z dżungli, więc ja im pomogłem i poszedłem. 25 lat mieszkam tu, pod stolicą. Pomagam ludziom. Jestem im potrzebny. Nikt w Gambii tak jak ja nie zna ziół, korzeni i roślin, które zbieram i daję ludziom. Potrafię odstraszyć każdą chorobę. Doktor ci nie pomoże tak jak ja. Mam sposoby na rozwiązywanie problemów psychicznych. Macie jakiś konflikt, przychodźcie do mnie – pomogę.

Prawie w każdym hotelu, wieczorem, turysta "może doświadczyć" szamaństwa, a także obejrzeć plemienne, kultywowane do dziś tańce. Kolorowo ubrani tancerze, z ostro wymalowanymi twarzami, w niezwykłych nakryciach głowy, w rytm bębnów, przedstawiają modły do bogów o plony, szczęście, przegonienie złych duchów. To jedna z największych atrakcji Gambii, niemniej dla nas największą jest pamiętny Kunta Kinte, czyli prawdziwa historia.

Któż nie wspomina serialowego Kunta Kinty, najbardziej znanego niewolnika? Przed przyjazdem do Gambii sądziłem, że ta postać to wymysł pisarza Alexa Haleya. Ale na wyspie Jufure (3 godziny statkiem z Banjul), oświecono mnie, że ów bohater żył naprawdę. Urodził się tu i był wzorcem postaci dla autora powieści. Mieszkańcy prawie każdego domu na wyspie wmawiają nam, że to właśnie tu urodził się Kunta Kinte. Za kilkadziesiąt dalsi (100 $ = 25.000) można obejrzeć prymitywne tańce w wykonaniu dzieci, wejść do jakiegokolwiek domostwa, czy też fotografować mieszkańców przy specjalnie na ten czas przygotowanych, prymitywnych pracach w gospodarstwie. Kiedy "aktorzy" spektaklu nie otrzymają stosownych honorariów, zamierają w bezruchu niczym mimowie – i nie pozwalają się fotografować. Jedno jest pewne – tu niewątpliwie urodził się legendarny Kunta Kinte, a wioska niewiele się zmieniła od czasu handlu niewolnikami. Jedyny znak czasu to domy pokryte chińską zardzewiałą blachą.

Mąż za 20 dolarów

Kiedy o zachodzie wyszedłem na plażę, aby podziwiać urokliwe dziewczyny, ubrane w wielobarwne, sięgające kostek batikowe sukienki "wygięte w pałąk", oblewane falami oceanu, chwytające długimi dłońmi małże, skonstatowałem, że to jeden z piękniejszych widoków, jakich doświadczyłem. Ze swoistej ekstazy wybudził mnie nader przystojny, czarny jak węgiel młodzieniec: – Czy jesteś sam? – Tak – odparłem. – Ja mam supersiostrę, mogę cię z nią poznać.

Choć wcześniej czytałem, że Gambia "wspomaga" starsze panie "będące w potrzebie", to przyznam, że przez pierwsze dni pobytu nie zauważyłem "seksturystyki". Bo nie jest tu tak, jak w Tajlandii, gdzie prostytucję widać w każdym miejscu, w które docierają turyści. Tu wszystko odbywa się w sposób zakamuflowany. Kiedy zacząłem wgryzać się w temat, zauważyłem w knajpkach, hotelowych barkach, czy też pod palmowymi parasolami na plaży niezbyt urokliwe, często otyłe Europejki w ramionach wysportowanych, czarnych młodzieńców. Jak się później zorientowałem, większość tych pań (głównie Niemki) "wynajmuje" sobie partnera na cały turnus. Koszt "usługi" to 20 dol. za dobę. Od kilku lat modne stało się tu zawieranie małżeństw "na odległość". Owe damy biorą nieformalny ślub (niektóre go legalizują) z wybrankiem i afrykański mąż kilka razy do roku odwiedza swą "żonę" w Europie. Rzec można, że to dość uczciwy, choć kontrowersyjny "barter".

Magnesem przyciągającym do Gambii turystów jest przyroda i przyjazny podzwrotnikowy klimat. Kraj przypominający kształtem nasz Hel, niewiele większy od województwa świętokrzyskiego, wciśnięty jest w państwo Senegal. Ma niespełna 400 kilometrów długości, a jego szerokość nie przekracza 15-40 kilometrów. Rzeka i jej rozlewiska spowodowały, że ostoję ma tu największe skupisko ptaków w Afryce. Można też zobaczyć stada hipopotamów, krokodyli, pelikanów i wszędobylskie małpy (uwaga, kradną!). Jest to też jedno z najwspanialszych miejsc na Czarnym Lądzie dla wędkarzy. Hotele mają nadzwyczajną obsługę. Dobre i tanie (15-20 dol. za dobę, z dwoma posiłkami). Ale są i takie, gdzie doba to nawet 200-400 dol., jak Lamin Lodge, jeden z najpiękniejszych, jakie widziałem, z dachami z liści palmowych, położony na bagnach (bungalowy na palach)... z łóżkami w restauracji, na których można zjeść i odbyć popołudniową sjestę. Wreszcie damy będą zachwycać się w Gambii znakomitymi batikami i najlepszą w Afryce biżuterią, noszoną zresztą przez wszystkie miejscowe kobiety, nie tylko elegantki. Do domu można kupić, aby nie zapomnieć o tym urokliwym kraju, rzeźbę smukłej, obnażonej Gambijki. Jak twierdzi Patrick Sothern – szef największego w Gambii biura turystycznego West African Tours, Gambia, dziś żyjąca z orzeszków ziemnych (główny eksporter na świecie), niedługo stanie się potęgą turystyczną regionu. Jestem przekonany, że tak się stanie w ojczyźnie "islamu light", jak odpowiedział mi jeden z Gambijczyków na pytanie: – Jaki jest ten wasz islam?

Tekst i fot.:
MICHAŁ FAJBUSIEWICZ